
ZDALNE LEKCJE – NIESAMOWITE HISTORIE!
ZDALNE LEKCJE – NIESAMOWITE HISTORIE!
Opowiadanie twórcze pozwala dzieciom puścić wodze fantazji, jeśli temat pracy jest dla młodych twórców atrakcyjny i na czasie. Zaproponowany przeze mnie temat pokazał, jak wspaniale dzieci radzą sobie z pisaniem. Zapraszam do lektury przesłanych wypracowań piątoklasistów. Zbliżała się godzina ósma. Za chwilę miały się rozpocząć zdalne lekcje…
Piotr Boczyj
Zbliżała się godzina ósma. Za chwilę miały się rozpocząć zdalne lekcje. Musiałem jeszcze tylko umyć zęby po śniadaniu, gdy nagle zgasło światło. Okazało się, że nie było prądu w całym domu. Zrobiło się ciemno i cicho. Poszedłem uruchomić komputer. Niestety, ze względu na brak prądu nie udało mi się włączyć urządzenia. Postanowiłem skorzystać z telefonu. Ku mojemu zdziwieniu w telefonie nie działał internet. Zestresowałem się, ponieważ na pierwszej lekcji miał odbyć się sprawdzian z historii z działu o starożytnym Rzymie. Bałem się, że pani pomyśli, iż poszedłem na wagary, bo zapomniałem nauczyć się na sprawdzian. Nie wiedziałem, co mam robić. Rodzicom udało się dodzwonić do pogotowia energetycznego. Poinformowano nas o nocnej wichurze , która przeszła w okolicy. W jej wyniku połamane drzewa pozrywały linie energetyczne, a na czas usuwania skutków wichury wyłączyli prąd w całej gminie.
Po dwóch bardzo ciężkich dniach przywrócili prąd i można było normalnie funkcjonować. Brak energii miał też swoje zalety. Mogłem nadrobić czytanie lektury z języka polskiego ,,Chłopcy z Placu Broni'' i lepiej przygotować się do sprawdzianu z historii.
Jakub Kwarciany
Zbliżała się godzina 8.00. Za chwilę miały się rozpocząć zdalne lekcje. Do zajęć pozostało pięć minut. Postanowiłem wykorzystać ten czas i przyrządzić sobie tosta. Mama wczoraj kupiła mój ulubiony dżem o smaku owoców leśnych. W domu obowiązywała zasada, iż pod nieobecność rodziców nie możemy korzystać z kuchennych sprzętów elektronicznych. Ochota na tosta sprawiła, że zupełnie o tym zapomniałem.Doskonale wiedziałem, jak należy obsługi to mało skomplikowane urządzenie. Jak zwykle zrobiłem to samo. Dwie kromki na ruszt, dźwignia na dół. Dumny z siebie, z przyszykowanym w ręku srebrnym nożem stałem i patrzyłem, jak toster rozgrzany do czerwoności szykuje mi grzanki. Gdy te były już prawie gotowe, stało się coś, czego się nie spodziewałem. Srebrny nóż z nowej zastawy mamy wypadł mi z ręki i wleciał wprost do czarnego tostera.
Nagle z tego bardzo prostego w obsłudze urządzenia zaczęło się iskrzyć. Dalej wszystko potoczyło się bardzo szybko. Po iskrach był dym, zanim zdążyłem pomyśleć, płonęła kuchenna szafka i zasłony. Byłem przerażony. W tym momencie wpadłemna pomysł. Szybko pobiegłem do stołu i wziąłem telefon. Zadzwoniłem pod numer alarmowy 112. Gdy odebrał dyspozytor, opowiedziałem mu, co zaszło w moim domu. Przedstawiłem się, podałem dokładny adres zamieszkania i informację o tym, iż pożar odciął mi drogę ucieczki. Po zakończeniu rozmowy sytuacja była już naprawdę dramatyczna. Ogień trawił wszystko, co napotkał na swej drodze. Byłem załamany. Dym uniemożliwiał mi oddychanie. Pomyślałem o oknie, ale pamiętałem z lekcji techniki, iż pożarowi sprzyja tlen, więc ten pomysł odpadał. Wiedziałem, że moja sytuacja jest beznadziejna.
W tym momencie pojawił się on. Dla mnie wyglądał jak SUPERBOHATER. Ubrany był w czerwony uniform. Na głowie błyszczał mu żółty kask. Uruchomił gaśnicę i podjął walkę z dzikim żywiołem. Usłyszałem jego głos: „Młody, nic ci nie jest?”. Resztką sił odpowiedziałem, że żyję . Podbiegł do mnie i podał mi swoją wielką , silną dłoń. Półprzytomnego wyprowadził mnie z płonącego domu.
Strażakom udało się uratować mieszkanie. Na szczęście zniszczeniu uległa tylko kuchnia i przedpokój. Rodzice Bogu dziękowali, że nic mi się nie stało. Ja miałem nauczkę, by nie lekceważyć ich zakazów.
Tydzień później pojechałem podziękować mojemu SUPERBOHATEROWI
za uratowanie mi życia. Obiecałem mu, iż jak dorosnę, to też zostanę strażakiem.
Rafał Kwarciany
Zbliżała się godzina ósma. Za chwilę miały się rozpocząć zdalne lekcje. Tradycyjnie przed zajęciami porządkowałem swoje biurko i szykowałem książki. Lubiłem ten dzień tygodnia, ponieważ było mało lekcji. Gdy siedziałem już gotowy, usłyszałem dziwne szuranie na parterze.
Wytężyłem słuch. Nagle dotarły do mnie dwa męskie głosy, które ani trochę nie były znajome. Byłem przerażony, ponieważ nigdy nie znalazłem się w tak stresującej sytuacji. Nie wiedziałem, co mam robić. Musiałem natychmiast coś wymyśleć, ponieważ kroki obcych ludzi zbliżały się do mojego pokoju.
W tym monecie wpadłem na pomysł, by ukryć się pod nie- pościelonym łóżkiem. Mama zawsze prosiła, aby przed lekcjami poprawiać pościel.Tym razem nie posłuchałem jej i pierwszy raz nie żałuję tego.
Gdy tak leżałem w mojej kryjówce, do pokoju weszli złodzieje. Delikatnie odsłoniłem róg zwisającej kołdry i przyglądałem im się uważnie. Byli to młodzi mężczyźni. Jeden miał na sobie czarną kurtkę z pomarańczowymi odblaskami na łokciu. Dresowe spodnie w kolorze szarym, długą, rudą brodę i brudne ręce. Drugi natomiast posiadał brązową kurtkę, spodnie od garnituru i charakterystyczne buty kowbojskie. Do tego był łysy jak kolano. Prawdziwy elegancik. Obaj panowie żwawo spakowali wartościowe rzeczy do worka po sianie i wyszli.
Wyskoczyłem spod łóżka jak z procy, chwyciłem telefon i zadzwoniłem na policję, wybierając 997. Policjanci zjawili się błyskawicznie. Opowiedziałem im wszystko ze szczegółami, również to, w co byli ubrani złodzieje i jak wyglądali.
Dzięki moim zeznaniom policja szybko namierzyła nieproszonych gości. Jak się okazało, nie byliśmy ich pierwszymi ofiarami. Odzyskaliśmy wszystkie skradzione rzeczy. Ja tymczasem wróciłem na dwie ostatnie lekcje, na których to opowiadałem, co mi się przydarzyło. Cała klasa nazwała mnie bohaterem swojego domu.
Martyna Maciejko
Zbliżała się godzina ósma. Za chwilę miały się rozpocząć zdalne lekcje. Siedziałam spokojnie przy biurku i czekałam cierpliwie. Słyszałam dźwięk przychodzących wiadomości. To chłopaki rozmawiali ze sobą na czacie. Nie interesowało mnie to. Patrzyłam, jak krople deszczu spływają po szybie, zmieniając się w miniaturowe strumyki.
Za oknem było szaro i ponuro. Typowa listopadowa pogoda. Ciemne, brunatne chmury zasłaniały słońce. Wydawało mi się, że za chwilę zamiast deszczu spadnie z tych chmur błoto. Pozbawione liści drzewa straszyły czarnymi gałęziami. Jakaś zabłąkana, samotna wrona siedziała skulona na jednej z nich i mokła. Smutek. Sam deszcz też padał jakby od niechcenia, bez miarowego tętnienia, bez rytmu wybijanego o rynny, po prostu „ciurkał” po szybie. Jakby sam poddał się jesiennej nostalgii i płakał za minionym latem. Zbrązowiała trawa wyglądała jak zgniły dywan i tylko podkreślała nastrój zniechęcenia. Pomyślałam, że gdybym teraz po niej poskakała, buty zapadałyby mi się do połowy w błocie i wydawałyby ten śmieszny, chlupiący, mlaszczący dźwięk przy chodzeniu.
- Dzień dobry! - głos pani od matematyki wyrwał mnie z zadumy.
Rozpoczęła się lekcja. Nowy temat. Próbowałam się skupić, obserwować ekran, notować najważniejsze rzeczy. Nie było to jednak łatwe. Szarugę dzisiejszego poranka czułam wyraźnie pod skórą. Ogarniała mnie senność.
Nagle pani odeszła od biurka i znalazła się poza zasięgiem naszego wzroku. Usłyszeliśmy huk. Rozległ się tak nagle i głośno, że odskoczyłam od biurka. Pani pojawiła się jeszcze na chwilę, by powiedzieć „do widzenia” roztrzęsionym głosem i zakończyć spotkanie. Siedzieliśmy na miejscach. Nikt się nie rozłączył.
-Co się stało? - przerwał ciszę Piotrek.
-Mnie nie pytaj - mruknął Rafał. - Myślałem, że mi internet wysiadł.
-Burza - ziewnął Marcin.
-Sam jesteś jak burza - zarechotał Rafał.
-Może zadzwonię do Pani Justyny i zapytam, czy wszystko w porządku? Może coś wie? - odezwałam się.
Nie czekałam na odpowiedź chłopaków. Po prostu wybrałam numer. Pani Justyna była naszą wychowawczynią. Zawsze mogliśmy liczyć na jej pomoc. Jej ciepły głos odezwał się w słuchawce dopiero przy trzeciej próbie połączenia. Wysłuchawszy naszych obaw, obiecała sprawdzić, co się mogło stać.
-Burza - powtórzył Marcin z naciskiem - Mówię wam, że to burza.
-O tej porze roku burza? - zakpił Piotrek.
-O każdej porze roku może być burza – upierał się Marcin.
-Taaaaa, śnieżna zwłaszcza – Piotrek postukał się w głowę.
Klasa zarechotała. Niektórzy szczerze rozbawieni, inni tylko „dla towarzystwa", bo nie byli do końca pewni, kto ma rację. A rację tym razem miał Marcin.
Pani Justyna zadzwoniła do nas, by nas uspokoić, że nic poważnego się nie stało. Powiedziała, że pani od matematyki miała chwilowe problemy z internetem ze względu na burzę.
Przyjęliśmy tę wiadomość z ulgą, ale i ze zdziwieniem.
Nasze zdziwienie było tym większe, kiedy rozległ się dźwięk połączenia i na ekranie znów ukazała się pani. Była uśmiechnięta, lekko zarumieniona i zdyszana.
- Miałam w pokoju uchylone okno - wyjaśniała pani. - Zrobił się przeciąg. Okno najpierw otworzyło się na całą szerokość, a potem trzasnęło z hukiem z powrotem. Słyszeliście ten huk, prawda?
- Taaak - zabrzmiał zgodny chór głosów.
- No, właśnie. Kto by się burzy spodziewał o tej porze roku? - śmiała się pani. - Może burza to zbyt wiele powiedziane, bo był to tylko porywisty wiatr, deszcz i jeden, jedyny grzmot. Ale to wystarczyło, by nastraszyć... tego oto jegomościa!
Na ekranie naszym oczom ukazał się gołąb. Mokry, szary, z nastroszonymi piórami łypał na nas jednym okiem. Był sympatyczny. Pani trzymała go delikatnie w dłoniach.
- Musiałam przerwać nasze spotkanie, by go złapać, bo przestraszony latał mi tu po całym pokoju. A i mnie nieźle wystraszył. Co się za nim nabiegałam!
Śmialiśmy się wszyscy.
Kiedy po południu siedziałam przy oknie w kuchni, grzejąc stopy o ciepły grzejnik i wyglądając przez okno, dzień nadal był szary i ponury. Szare niebo. Szara ulica. Szary deszcz. Jednak, dzięki takiemu jednemu szaremu gołębiowi nie był już smutny.Szarość szarości nierówna.
Jakub Owczarek
ZBLIŻAŁA SIĘ GODZINA ÓSMA. ZA CHWILĘ MIAŁY SIĘ ROZPOCZĄĆ ZDALNE LEKCJE, ALE NIE MIŁEM KOMPUTERA. POWIEDZIAŁEM DO SIEBIE: „ JEST PIERWSZY DZIEŃ ZDALNYCH I NIE MA KOMPUTERA!”
Wtedy się przebudziłem. TO TYLKO ZŁY SEN!
Popatrzyłem na zegarek, była 7:58, więc podbiegłem do komputera i zacząłem się logować. Na taemsie było napisane: „PROBLEM Z KONTEM MICROSOFT TEAMS”.
Była już 8:10, wtedy mi się udało. Pani była w trakcie omawiania kartkówki i zasad jej pisania. Powiedziała:
- BĘDZIE KARTKÓWKA, MACIE NA NIĄ 45 MINUT.
Zaczęliśmy pisać. Gdy skończyłem , trzeba było tylko wysłać, wtedy Internet zaczął szwankować i mnie wywaliło. Loguję się jeszcze raz, chcę wysłać, ale nie było tego znaczka do odesłania. Została minuta, a pani mówi:
-TEN, KTO NIE ODEŚLE, TEN DOSTANIE JEDYNKĘ.
Rodzice byli już w pracy, brat miał lekcje, a ja byłem bezradny, tyle się uczyłem, a komputer nie słuchał się . Nie mogłem nic zrobić, pogodziłem się z faktem, że dostanę tę jedynkę.
Nagle zadzwonił budzik, nie bardzo wiedziałem, o co chodzi. A ja po prostu spałem, to był tylko sen!
Miałem dużo czasu, mogłem jeszcze powtórzyć materiał, miałem czas na podszkolenie byłem szczęśliwy.
Zaczęła się lekcja, napisałem kartkówkę. Pani podała zaraz oceny. Dostałem 6.
Miło minął mi dzień.
TO SIĘ NAZYWA FIKCJA LITERACKA !
Małgorzata Małek