Tutaj powinien być opis

Prace uczniów

    W czasie  zdalnego nauczania – od 16 marca do 26 czerwca ( już wiemy) jest realizowana podstawa programowa ze wszystkich przedmiotów. Na języku polskim uczniowie poznawali  m.in. teksty literackie, pracowali z wierszami, rozwiązywali zadania z nauki o języku, samodoskonalili się i redagowali poznane formy wypowiedzi.

W klasie IV nauczyliśmy się pisać baśnie, w V – legendy, w VII poznawaliśmy zdalnie list otwarty, artykuł prasowy – siódmoklasiści poczynili pierwsze próby redakcyjne.

   W wielu wypracowaniach dzieci, nie sposób tu zaprezentować wszystkich bardzo ciekawych, twórczych, obszernych prac, dało się zauważyć radość z dnia codziennego. Uczniowie pisali tak,  jakby wszystko wokół nas było jak sprzed pandemii.

 

 Zapraszam do lektury kilku uczniowskich wypracowań.

Drobne błędy w tych pracach zostały przeze mnie poprawione.

                                                                            Małgorzata Małek

 

 

 

Piotr Boczyj 

Kl. IV 

Dzielny Bogumił

(baśń)

 

     Dawno, dawno temu za siedmioma górami, siedmioma lasami w pięknym zamku mieszkał król  o imieniu Zygfryd. Był on bardzo dobrym i uczciwym władcą. Bardzo lubił jeździć   na polowania.

   Pewnego dnia król wraz ze swoją świtą wybrali się konno na polowanie. Po przejechaniu kilku   kilometrów zostali napadnięci przez rabusiów. Królowi udało się uciec, lecz pozostali współtowarzysze zginęli. Biedny Zygfryd błąkał się po lesie, aż zastała go noc. Nagle w oddali zauważył małe światełko, podszedł bliżej. Stanął przed chatą.   Zajrzał do środka  przez okienko i zobaczył młodego wieśniaka. Król zapukał do drzwi i wszedł  do chatki. Zygfryd opowiedział chłopakowi, który miał na imię Bogumił,  swoją straszną historię. Chłopak zaproponował królowi kolację i nocleg.

    Wczesnym rankiem Bogumił odprowadził Zygfryda do zamku. Król w ramach wdzięczności obdarował  młodego mężczyznę złotem i zaproponował  służbę na zamku. Bogumił zgodził się.

     Swoją pracę zaczął od służby u boku samego króla. Z czasem zaczął  służyć rycerzom, uczył się kowalstwa, władania mieczem. Król,  widząc starania młodzieńca, postanowił pasować go na rycerza. I tak ze zwykłego wieśniaka Bogumił stał się dzielnym i odważnym rycerzem.

     Wkrótce do króla zaczęły dochodzić wieści o grasującym złym smoku, ziejącym ogniem. Król, bojąc się o swoje królestwo, postanowił do walki ze smokiem wysłać jak najszybciej Bogumiła, swojego najlepszego rycerza. Następnego dnia rycerz dojechał na miejsce. Jego oczom ukazała się  wioska prawie w całości spalona przez smoka.  Chłopak wykorzystał moment, w którym  smok twardo spał,  podbiegł  i ostrym mieczem odciął mu głowę.   

       Szczęśliwy młody rycerz wrócił do zamku i króla Zygfryda, którego bardzo ucieszyły wspaniałe wieści. W nagrodę oddał  Bogumiłowi rękę swojej córki, Malwiny.  Ślub odbył się następnego dnia.

     Młodzi  żyli długo i szczęśliwie.

 

Amelia Paszewska

Kl. Va

Urodziny

(opowiadanie)

 

         22 czerwca był wyjątkowym dniem, ponieważ był to dzień moich urodzin. Od samego rana świeciło piękne słoneczko. Mama krzątała się po kuchni i przygotowywała różne przysmaki. O godzinie jedenastej zaczęli pojawiać się goście. Przyjechała ciocia z wujkiem i mój mały kuzyn Filip, babcia z dziadkiem i dwie koleżanki - Oliwia i Zuzia. Koleżanki bardzo chciały zobaczyć moją kotkę, Aksamitkę.

       Aksamitka była piękną, białą kotką o dużych, niebieskich oczach. Zaprowadziłam dziewczyny do mojego pokoju,  gdzie schowało  się zwierzątko.

-Amelka, czy ty jej czasem nie przekarmiasz?- zapytała  Zuzia.

 -Nie, a co? Coś nie tak?

- Bo ona jest strasznie gruba albo mi się tak wydaje – kontynuowała Zuzia.

- Nie, ona spodziewa się małych kotków, już nie mogę się doczekać! – odpowiedziałam i wróciłyśmy do gości.

          Mama upiekła pyszny tort, taki,  jaki lubię najbardziej, czyli z malinami. Wszystkim on bardzo smakował. Tato zajął się częścią rozrywkową i wymyślił dużo śmiesznych zabaw. Czas szybko upłynął  i koło godziny 19.00 goście zaczęli  rozchodzić się do domu. Została tylko Zuzia i Oliwia,  które nocowały u mnie. Nagle koło godziny 20.00 Aksamitka zaczęła  głośno miauczeć. Kotka leżała w moim pokoju   pod biurkiem. Mama z tatą już wiedzieli, co się dzieje, więc przynieśli stary koc.

Ja,  Zuzia i Oliwia byłyśmy dość mocno wystraszone, bo Aksamitka nigdy jeszcze nie miauczała tak głośno.

Po 10 minutach zobaczyliśmy, że „coś wychodzi”. Aksamitka rodziła kocięta. Po pół godzinie moja kotka  miała już wszystkie małe kotki. Mama powiedziała, że to jest taki mały prezent urodzinowy. Strasznie się ucieszyłam i później myślałam o imionach dla małych kotków. Pomogły mi Zuzia i Oliwia. Wymyśliłyśmy,  że mały kocurek to będzie Wąsik,  a czara kotka to będzie Satynka,  dwie pręgowate kotki to Kizia i Mizia,   bo były prawie takie same.

       Była to najlepsza niespodzianka w dniu moich urodzin. Teraz co roku będę obchodziła urodziny z moimi kotkami.

 

Jakub Owczarek       

Kl. IV                        

 

                                                      PRZYGODA W LESIE

                                                                  (opowiadanie)

 

            Długo się zastanawiałem,  jak wam to opowiedzieć. Nie uwierzycie, ale takie rzeczy zdarzają się naprawdę!

     Pewnego dnia z rodziną poszedłem do lasu. Na spacer chodziliśmy dość często, ale akurat tego dnia postanowiliśmy, że pójdziemy do lasu. Pogoda była piękna , aż zachęcała do wyprawy trochę dalej.

            Tato zaproponował, że pokaże nam miejsca, gdzie rosną najpiękniejsze kwiaty.

Powiedziałem:

-Tato, ale kto chce oglądać kwiaty?

-Twojej mamie się spodoba - powiedział tata.

Poszliśmy.

     Kwiaty były naprawdę piękne. Podziwiając przyrodę, nagle zauważyłem w oddali zająca i pokazałem go tacie, który zwrócił  moją uwagę na wiele innych zwierząt.

Wziąłem aparat i robiłem zdjęcia ptakom na drzewach, sarnom  między krzakami, zającom  w trawie. Zobaczyłem nawet lisa, który uciekał do nory.

            Niespodziewanie zrobiło się ciemno. Na niebo pojawiły się burzowe chmury. Wiatr nagle się uspokoił, zrobiło się  cicho.

Mama powiedziała:

- Musimy szybko wracać do domu, bo będzie ulewa.

Usłyszeliśmy pierwsze grzmoty. Burza była coraz bliżej. Błyskawice szalały na ciemnym niebie. Zaczęliśmy biec do domu coraz  szybciej. Aż tu nagle piorun tak  uderzył w drzewo przed nami, że złamało się i spadło obok nas. Przerażeni biegliśmy jeszcze szybciej. Deszcz,   który padał,  wcale nam tego nie ułatwiał.  Mimo że burza szalała i deszcz padał bardzo mocno, wcale się nie bałem. Do domu  wróciliśmy przemoknięci, ale szczęśliwi.

      Jak już siedzieliśmy w ciepłym pokoju, każdy zaczął opowiadać i  przeżywać to, co się nam przytrafiło. Wycieniowałem aparat i oglądaliśmy zdjęcia, które zrobiłem. Nie pamiętam, czy coś dotychczas wywarło na mnie takie wrażenie, jak ten piorun. Cieszyliśmy się, że nic  nikomu się nie stało. Tej nocy długo nie  mogłem zasnąć.

 

 

 

Martyna Maciejko

Klasa IV

 

PSIA BAŚŃ

(baśń)

 

      Dawno, dawno temu  za górami, za lasami leżała Kraina  Psów.

Każdy z mieszkających tam psów miał wyjątkową moc. Każdy, oprócz Brudasa.

Brudas jeszcze nie odkrył swoich mocy, czym się za bardzo nie przejmował, bo był najmłodszy i uważał, że ma jeszcze czas. Ma dużo czasu. A czas ten lubił spędzać, taplając się w błocie. Uwielbiał błoto! Gdy je napotkał na swojej drodze, to natychmiast w nie wskakiwał. To było silniejsze od niego i sprawiało mu dużo radości. Stąd też wzięło się jego imię - niemal zawsze widziano go brudnego.

      Pewnego dnia, gdy słońce świeciło wyjątkowo mocno, a w Krainie Psów było wyjątkowo gorąco, znudzony i zmęczony upałem Brudas wyruszył do zaczarowanego lasu. Tu było zdecydowanie chłodniej, a wszystko wydawało się świeże i niezwykłe. W pewnej chwili wśród miękkiego mchu Brudas zauważył błoto, które mieniło się tęczowo. Nie mógł się mu oprzeć i wskoczył w sam środek błotnistej kałuży. Zamiast się jednak w niej rozkosznie wytaplać, przeteleportował się do innego świata.

Psiak ze zdziwieniem rozejrzał się wokół. Nie rozumiał, co się stało, gdzie się podział las i dlaczego nagle stoi wśród wielkich stokrotek przed drzwiami z napisem „Czarodziej”. Były tylko drzwi,                             nic więcej, żadnych ścian.

-        Cza – ro – dziej - przeczytał Brudas na głos. - Oj, z czarodziejami to lepiej się nie zadawać – mruknął, cofając się odruchowo.

Wtem drzwi się otworzyły.

-        Ty to pewnie z Psiego Raju? - uśmiechnął się człowiek w czarnej szacie i z fajką w ręku.

-        A jaką masz magiczną moc? – spytał,  przyglądając się psu badawczo.

Brudas szczeknął w odpowiedzi.

-        Nie wiesz? Jak to nie wiesz? - zdziwił się czarodziej. – Hymmm, za to ja wiem,  że z pewnością chciałbyś wrócić do domu, prawda?

Brudas szczeknął ponownie.

-        To dobrze. To bardzo dobrze. - Czarodziej wciąż się uśmiechał.  - Jeśli chcesz się stąd wydostać, musisz zdobyć dwa klucze i otworzyć nimi bramę latającego zamku.

Pies zaskomlał zdziwiony.

-        Mapa? - zamyślił się czarodziej. – Nie mam mapy. Mogę ci tylko udzielić pewnych wskazówek. Pierwszy klucz znajdziesz niedaleko wielkiego wodospadu. Uważnie oglądaj kamienie. A drugiego szukaj w jaskini. Uważaj na siebie,  przybyszu z Psiego Raju.

Człowiek zaciągnął się fajką i rozpłynął w okalającym go dymie, a wraz z nim zniknęły drzwi.

-        Wodospad? Jaskinia? - psiak był zdezorientowany. – A z powrotem nie mogłoby być tak samo, jak w tę stronę? Błotko i już? Kogo spytać o drogę?

Zwierzę zwiesiło łeb. Coś kapnęło mu za ucho. Raz i drugi. Brudas zatrzepał uszami, chcąc z siebie strząsnąć wodę. „Deszcz -  pomyślał, tego mu jeszcze brakowało. Mlasnął jęzorem, bo krople spadały mu na nos. Odkrył ze zdziwieniem, że ten deszcz był słony. Podniósł głowę. Na kołyszącej się nad nim   olbrzymiej stokrotce siedział trzmiel i płakał. To jego łzy Brudas wziął za deszcz.

-        Hej, trzmielu, co się stało? Dlaczego płaczesz? - zapytał pies.

-        Ja? Ja nie płaczę - trzmiel otarł ukradkiem łzy. - Wcale...

-        No, daj spokój, przecież widzę.

Trzmiel przez chwilę oglądał własne odnóża, każde po kolei, a potem pociągnął nosem.

-        Klucze zgubiłem - mruknął ledwo słyszalnie.  - Do zamku.

-        Co powiedziałeś? - Brudas aż wstał i z zainteresowaniem pomachał ogonem.

-        No, klucze zgubiłem! - krzyknął trzmiel zdenerwowany.  - Wyleją mnie z roboty! Tyle lat strażnikiem kluczy był mój ojciec i nigdy, nigdy nie przydarzyło mu się nic takiego! A ja ledwo zacząłem, piąta godzina drugiego dnia pierwszego tygodnia pracy!!!

I opadł na płatek stokrotki,  zanosząc się płaczem.

-        A do czego te klucze były? Do jakiego zamku? - dopytywał Brudas.  – Powiedz. Może będę mógł Ci jakoś pomóc?

-        Pomóc? Ty?! - prychnął trzmiel pogardliwie – Pies? Pies mi pomoże?!

-        Psy pomagają odnaleźć zaginione przedmioty i osoby. Mamy bardzo dobry węch i orientację w terenie.  Brudas poczuł się urażony.

-        No, ale latać to wy nie umiecie. A zamek jest latający właśnie! - naburmuszył się trzmiel.

Trwali chwilę obaj – trzmiel i pies – w obrażonych pozach. Ale ponieważ nie wiadomo było, o co się kto obraził, obaj szybko doszli do wniosku, że należy się dogadać. Pies rzeczywiście mógł pomóc trzmielowi, a trzmiel mógł się przydać psu. Obaj szukali tego samego – kluczy do bram latającego zamku. Wyruszyli więc razem w dalszą drogę. Trzmiel był dobrze zorientowany w świecie, w którym stokrotki rosły jak szalone, i bez trudu dotarli do wodospadu.

-        Pierwszy klucz musi być gdzieś tu - powiedział Brudas. - Myślę, że pod kamieniem.

-        Pod kamieniem? - prychnął pogardliwie trzmiel –  Rozejrzyj się! Tu są same kamienie!

Rzeczywiście, przy wodospadzie i wokół jeziora  kamieni było mnóstwo. Całe dno jeziorka było kamieniste. Sprawa wydawała się beznadziejna. Pies i trzmiel szli brzegiem, wpatrując się w ziemię i oglądając kamienie.

-        Nic tu nie ma! - zniechęcony trzmiel rozłożył się na skale w słońcu.

Brudas położył się w cieniu. Było mu gorąco. Słońce grzało, a on futro miał gęste. Z przyjemnością chłeptał zimną wodę z jeziorka. Woda falowała. Ale co to? Co to jest na tym kamieniu w głębi? Czy rzeczywiście widać rysunek na kamieniu? Wskoczył do wody, nie myśląc długo. Zanurkował. „TAK! Tak! To skrzydła! Na kamieniu widać skrzydła”! Brudasowi za pierwszym razem nie starczyło powietrza, by odsunąć kamyk, ale za drugim razem się udało. Pod kamieniem leżał srebrny klucz. Brudas wyciągnął  go na brzeg.

-        Och, kolego! Przyjacielu! Mamy go! Znaleźliśmy! - trzmiel krążył wokół psa zachwycony. - Jeden już jest! Daj mi go. Tu,  przy moim pasie jest jego miejsce.

-        Chwileczkę! - pies przytrzymał klucz łapą. - Nie tak szybko. Ja wyłowiłem klucz, a Ty chcesz go zabrać?

-        Jestem strażnikiem! - trzmiel wypiął pierś z dumą. - Klucz należy do mnie!

-        Oddam Ci klucz, jak dotrzemy na miejsce.

 Brudas chwycił klucz w zęby.

Ruszyli w milczeniu w dalszą drogę. Trzmiel milczał, bo znów się obraził. Brudas milczał, bo trudno było mówić z kluczem w zębach.

W oddali zobaczyli dużą jaskinię na zboczu góry. Znajdowała się ona jednak wysoko nad ziemią i pies miał spore problemy, by dostać się do środka. Kilka razy łapy poślizgnęły mu się na poluzowanych kamieniach. Trzmiel zaś spokojnie wleciał do środka jaskini i usiadł na głazie.

-        Myślę, że tu nic nie ma! - krzyknął do psa.  – Nie ma tu żadnych kamieni. Gładka skała! Nie ma czego odsuwać.

Zmęczony pies w końcu wdrapał się do jaskini. Rzeczywiście, wydawało się, że jaskinia nie skrywa żadnych tajemnic. Była niewielka, jasna i nie było widać żadnych luźnych skał. Brudas położył się obok trzmiela. Zmrużył oczy. Był zmęczony, chciało mu się spać, burczało mu w brzuchu, a na dodatek zaczęło zachodzić słońce. Spod przymkniętych powiek obserwował cienie na  ścianie jaskini. Uspokajało go to i usypiało. Nagle cień  na ścianie zaczął przybierać jakiś konkretny kształt. Pies podniósł czujnie łeb. „Skrzydła! Znów skrzydła! Małe”. Można było je przegapić, ale on je dobrze widział. Wyginały się powoli, wydłużały i tworzyły trójkąt.

-        Wskazują miejsce! - krzyknął radośnie, budząc trzmiela, i pobiegł do ściany.

W szczelinie ponad nim coś błyszczało, ale mimo że pies stanął na dwóch łapach, to nie dosięgał tego miejsca.

-        Ja to zrobię - trzmiel poprawił sobie futro na piersi i bez trudu wyciągnął złoty klucz ze szczeliny.

-         Mam i ja – krzyknął i wystawił psu język.

Nagle przy głazie, na którym niedawno leżał trzmiel, pojawiły się drzwi. Drzwi, które pies dobrze już znał. Miały na sobie napis „Czarodziej”. Otworzyły się, a z nich wypadł ten sam człowiek                              w czarnej szacie, z fajką w zębach i rzucił się w stronę srebrnego klucza, który pies zostawił bez opieki przy głazie.

-        Gdzie drugi klucz? - krzyknął do psa, celując w niego fajką. - Wiem, że go znalazłeś!

Pies rozejrzał się zaskoczony. Skulił uszy. Trzmiel gdzieś zniknął.

-        Och, nie udawaj! Gdzie klucz!? - czarodziej aż trząsł się ze złości.  - Nie masz go? Ty durny psie! Nie masz! Nie znalazłeś! Och, jesteś kompletnie nieprzydatny! Ty i wszyscy twoi kumple z tego Psiego Raju! - czarodziej zamachnął się fajką i zaczął szeptać dziwne, złowieszcze słowa.

Brudas kulił się w sobie, czuł się bezradny. Stał za daleko, by zaskoczyć czarodzieja i zaatakować go.

Tracił nadzieję. Nagle za czarodziejem pojawił się znajomy cień.

-        O, niedoczekanie twoje! - zabrzmiało buczenie trzmiela. – Psa zostaw w spokoju!

Trzmiel wystawił żądło i ukłuł nim czarodzieja w oko. Spłoszony człowiek chwycił się za obolałe miejsce  i puścił srebrny klucz. Zachwiał się, potknął i przetoczył przez próg swoich drzwi,                         a one zamknęły się za nim  z hukiem i zniknęły równie nagle, jak się pojawiły.

-        Pomogłeś mi. Myślałem, że uciekłeś, stchórzyłeś – mówił Brudas, patrząc z podziwem na trzmiela.

-        Jak to? Jestem strażnikiem! My nie tchórzymy! - oburzył się trzmiel. - Nie tchórzymy! - powtórzył dobitnie. -  Przyjacielu - dodał ciszej.

-        To prawda, jesteś prawdziwym strażnikiem.

 Pies podniósł z ziemi srebrny klucz i podał go trzmielowi.

- Przypnij go do pasa, przyjacielu.

Brudas cofnął się, chcąc zrobić trzmielowi więcej miejsca, ale nagle noga ześlizgnęła mu

się  z brzegu jaskini i mimo że próbował złapać równowagę, runął jak długi w dół.

Przerażony trzmiel ruszył mu ponownie z pomocą.

Ale co to? Brudas zamiast spaść unosi się nad ziemią.

-        Ty... tak jakby latasz… – stwierdził trzmiel zaskoczony.

-        Latam! Latam! - krzyczał radośnie Brudas.

-        Nie - prychnął pogardliwie trzmiel – to nie jest latanie. Tylko się unosisz. Ja latam! Ty...się unosisz! Nie masz skrzydeł. Unosisz się!

-        Ale za to jak! - cieszył się Brudas. – Patrz na to! - i zrobił w powietrzu „koziołka”.

-        No, to chyba nie będziesz miał problemu, by dotrzeć do latającego zamku - skrzywił się trzmiel.

-        Do zamku! Tak! Czas do domu! –

 Brudas trzepnął trzmiela przyjaźnie ogonem.

-        Ogon trzymaj ode mnie z daleka! - oburzył się trzmiel. – Mundur mi pobrudzisz!

I polecieli razem do fruwającego zamku, gdzie trzmiel otworzył bramę swoimi kluczami. Za bramą oczom Brudasa ukazała się cicha, pogrążona we śnie Kraina Psów. Był w domu.

 

 

 

Mikołaj Undro

Klasa Va 

 

LEGENDA O POWSTANIU RUDZICY

(legenda)

 

 

      Dawno, dawno temu we wsi nieopodal Lubania mieszkała pewna rodzina, mąż i żona. Ona  miała rude włosy, przez co ludzie ze wsi byli dla niej okrutni i źli. Kobieta dzielnie  to znosiła,
a ukojeniem dla niej było siedzenie nad rzeką, nad którą niejednokrotnie się wypłakiwała. Mąż natomiast, który nie potrafił jej pomóc, większość czasu spędzał w lesie na polowaniach.

    Gdy kobieta zaszła w ciążę, myślała,  że los się do niej uśmiechnął. Tak się jednak  nie stało, gdyż dziecko – córeczka również miała rude włosy.

Mieszkańcy wioski zaczęli wyklinać ich dom i rodzinę. Młoda matka nie umiała sobie z tym poradzić. Po wielu długich przepłakanych nocach,  niestety, zabiła w rozpaczy własne dziecko, aby nie musiało cierpieć tak jak ona.

     Mąż, który wrócił do domu z polowania, gdy usłyszał,  co zrobiła jego żona, wpadł  w  szał,  chwycił kobietę za rękę i zaciągnął ją nad rzekę. Tam,  nie wiedząc,  co czyni, utopił ją.  Rzeka, która dla młodej kobiety była ukojeniem, zamieniła ją w rudy kamień.

     Ludzie z wioski bardzo się cieszyli ze śmierci rudowłosej kobiety. Świętowali kilka dni,  aż do momentu, gdy poszli nad rzekę. Płynęła w niej czerwona woda. Okazało się, że na dnie pojawiło się mnóstwo rudych kamieni. Tak jakby serce kobiety z rozpaczy  roztrysnęło  się na kawałki.

      Tak oto powstała miejscowość Rudzica, której nazwa oznacza rudy kamień.  Legenda głosi, że gdy ktoś zbliży się do rzeki, zamiast szumu wody, słyszy płacz kobiety   i widzi na dnie małe czerwone kamyczki.

 

 

 

Wiktoria Skóra

Kl. IV

Spacer z rodziną

(opowiadanie)

 

      Pewnego dnia obudziłam się z uśmiechem na twarzy, usiadłam na łóżku i zauważyłam promienie słońca padające na ścianę. Podeszłam do okna, na niebie nie było ani jednej chmurki. 

Ubrałam się i zeszłam  do kuchni na śniadanie. Mama zrobiła pyszne naleśniki z owocami. Po śniadaniu poszłam umyć zęby, następnie udałam się do salonu pooglądać telewizję.

     O godzinie 13 tato przyjechał z pracy, mama zawołała moje siostry na obiad i wszyscy razem usiedliśmy przy stole. Po jakimś czasie tato zaproponował, abyśmy udali się na spacer. Wszyscy byli za, więc po obiedzie każdy poszedł do siebie,  aby spakować potrzebne rzeczy. Ja od razu wzięłam plecak. Spakowałam do niego wodę, aparat i coś słodkiego do zjedzenia. Po 30 minutach wszyscy byli gotowi do drogi.

     Szliśmy polną dróżką i  można było zauważyć, że zaczyna się wiosna. Łąki zdobiły piękne fioletowe krokusy, żółte żonkile i białe stokrotki. Zatrzymaliśmy się na chwilę, abym mogła zrobić zdjęcia. W pewnym momencie moje siostry wbiegły na łąkę, zderzyły się i upadły. Rodzice zwijali się ze śmiechu, a ja szybko zrobiłam im zdjęcie. Następnie skierowałam aparat na siostry i im tak samo zaczęłam robić zdjęcia. Zaskakująco szybko doszliśmy  do lasu. Drzewa były pokryte różowymi i białymi pąkami i jasnozielonymi liśćmi. W pewnej chwili wszyscy usłyszeliśmy szelest, więc każdy się uciszył. Stanęliśmy w miejscu i zaczęliśmy się rozglądać. Mama zauważyła w oddali kilka sarenek, więc szybko włączyłam aparat i zrobiłam im zdjęcie. Kilka minut później dalej szliśmy dróżką. Razem z siostrami chodziłam i szukałam jakichś małych stworzeń. Udało mi się uchwycić na zdjęciach żuka leśnego, dzięcioła, zająca oraz kilka żab i ropuch.

     Niespodziewanie pogoda się pogorszyła. Na niebie pojawiły się ciemne chmury, zrobiło się ciemno. Zawróciliśmy do domu. W połowie drogi powrotnej zaczął lać deszcz. Zanim wyszliśmy z lasu, każdy był mokry. Stwierdziliśmy, że będziemy biec.

Gdy dotarliśmy do domu,  od razu poszliśmy się przebrać.  W suchych strojach spotkaliśmy się  w salonie, aby wspólnie podsumować dzisiejszy dzień. Każdy mówił, że bardzo mu się podobał rodzinny spacer. Siostry wspomniały zderzenie, co znów wywołało śmiech.  Następnie zaczęliśmy oglądać zdjęcia, które zrobiłam. Mama pochwaliła mnie za piękne ujęcia.  Następnym razem będę musiała robić ich więcej.

    Tamten dzień był pełen ciekawych zdarzeń. Mam nadzieję, że będziemy częściej wybierać się na takie rodzinne wycieczki.

 

 

Piotr Boczyj

kl. IV

Najpiękniejsze miejsce w moim domu

(opis miejsca)

Najpiękniejszym miejscem w domu jest mój pokój, ponieważ tam spędzam większość swojego wolnego czasu, tam odrabiam lekcje, uczę się  i odpoczywam.

Okna mojego pokoju znajdują się od strony wschodniej i południowej, parapety ozdabiają kwiaty doniczkowe, między innymi bambus, fikus Benjamin, kaktusy wielkanocne, storczyk i kilka sadzonek pomidorków, które sam posiałem i  które niedługo posadzę w ogródku. Pokój ma kształt prostokąta, ściany są koloru białego, na środku sufitu wisi lampa w kształcie motoru. W jednym z rogów stoi duże i wygodne łóżko, naprzeciw niego wisi telewizor. Szafa, regał i biurko  są w kolorze brązowo - beżowym z grafiką gór, pustyni, crossów i quadów. Moje biurko jest bardzo duże, ma mnóstwo półek, półeczek i szufladek. Na półkach biurka,  oprócz podręczników szkolnych, znajduje się wiele pamiątek z rodzinnych wycieczek, np. kule śnieżne, smok wawelski z Krakowa, atrapa granatu wojskowego, statek z Ustki, latarnia morska   z Niechorza, drewniany domek z Zakopanego, kostka węgla z kopalni z Nowej Rudy.  Na górnej części biurka znajdują się złożone już zestawy klocków lego, których złożenie zajęło mi bardzo dużo czasu.  Na regale znajduje się kolekcja książek Neli - małej podróżniczki, encyklopedie  i książki przygodowe, oprócz tego wiele gier planszowych i puzzli.

            Uważam, że mój pokój jest bardzo fajny, lubię w nim przebywać  mimo bałaganu,   jaki czasami w nim panuje. Jest miejscem, gdzie  codziennie bawię się z moją młodszą siostrą, czytam gazety o wędkarstwie, chrupię paluszki i leniuchuję.

 

 

Martyna Maciejko

Kl. IV

 

Rodzinny spacer do lasu

(opowiadanie)

 

Tego dnia słońce świeciło wyjątkowo jasno i nie przysłaniała go żadna chmurka. Cała nasza rodzina rozleniwiona zalegała na leżakach w ogrodzie. Mój brat drzemał z tabletem w ręku, mama kończyła właśnie pić mrożoną kawę, ja głaskałam psa śpiącego obok, gdy nagle tato zerwał się na równe nogi i z palcem uniesionym do góry wykrzyknął odkrywcze:  „EUREKA!”. Pies podniósł  się raptownie spod mojego leżaka, wywracając go i  zrzucając mnie na trawę.

- Zbierać się! Koniec lenistwa! Idziemy do lasu! – tato wymachiwał rękami, niczym wiatrak.

Mama zakrztusiła się kawą, a brat zdezorientowany upuścił tablet.

- Nie zniosę tej bezczynności dłużej! Idziemy! – ciągnął tato i nie oglądając się na nikogo, pobiegł do domu.

Chwilę staliśmy zdziwieni, a potem, wzruszając ramionami, daliśmy się „wyprowadzić” na spacer. Tato zabrał ze sobą plecak, ale jego zawartość owiana była tajemnicą. Domyślaliśmy się,
że ma w nim prowiant.

Okoliczne tereny i las były nam dobrze znane, chodziliśmy tędy nieraz. Już z daleka przywitał nas zapach konwalii. Był tak silny, że aż kręciło się od niego w głowie. Pies biegł przed nami, węsząc i ciesząc się wolnością. Kichał raz po raz, zaciągając się wiosennymi zapachami. My, nieco mniej entuzjastycznie, ciągnęliśmy się za nim. Chłód panujący wśród drzew był ożywczy, a śpiew ptaków relaksujący. Zieleń była żywa, świeża, wydawała się wylewać z każdego zakątka i każdego rowu. Mała, ruda wiewiórka przebiegła nam drogę. Tata natychmiast zrobił jej zdjęcie. Widok wiewiórki zachęcił nas do baczniejszej obserwacji otoczenia. Radek zauważył wielkie mrowisko. Czarne mrówki ciągnęły za sobą szpilki sosny, kawałki liści, a kilka z nich usiłowało zanieść do środka martwą biedronkę. Patrzyliśmy na nie zahipnotyzowani, a tato z zapałem robił zdjęcia.

Nagle usłyszeliśmy krzyk żurawia. Wydawało się, że jest bardzo blisko. Zresztą nic w tym dziwnego, skoro na skraju lasu był staw. Teraz już zdziczały i zapomniany, ale ptaki wodne i zwierzęta wciąż miały z niego pożytek. Zachęceni poszliśmy w tamtym kierunku. Pies był przy stawie pierwszy, wpadł do niego z wielkim „chlupnięciem” i łapczywie pił wodę. Potem, niemal natychmiast, znalazł sobie błotko i wytarzał się w nim ochoczo. Mama patrzyła na to, krzywiąc się z niesmakiem, a  tato znów robił zdjęcia, zanosząc się śmiechem. Żurawia nad stawem nie było, spłoszyła go zapewne nasza psina,  ale łabędzie pływające po stawie ze swoimi młodymi uciec przed nami nie zdążyły. Cieszyliśmy się na ich widok, choć one były wyraźnie zaniepokojone i chciały  jak najszybciej schować przed nami swoje młode. Cztery łabędziątka były naprawdę małe, szare  i jeszcze wolno pływały. Tato skorzystał z okazji   i „obcykał” całą łabędzią rodzinę.

W pewnej chwili, zupełnie niespodziewanie, usłyszeliśmy grzmot. Rozległ się blisko nas.  Las zaszumiał złowrogo, pociemniał, a drzewa rozkołysały swoje gałęzie. Pojedyncze, duże krople spadły mi na głowę. Zaskoczeni spojrzeliśmy w górę, gdzie niebo podzieliło się na dwie części:  zachmurzoną, ciemną i gniewną oraz jasną, słoneczną i zupełnie bezchmurną. My, niestety, staliśmy w zasięgu tej pierwszej części.

- Baczność, brygada! – krzyknął tata.

Nie bardzo wiedzieliśmy, o kim mowa. Radek pierwszy ustawił się przed ojcem, wypinając pierś do przodu. Stanęłam obok niego, a przy mnie mama. Zdziwiony pies usiadł mi przy nodze. Tato zdjął z ramion plecak i wyciągnął z niego płaszcze przeciwdeszczowe!

- Mój bohater! – ożywiła się mama, rozkładając swoje twarzowe zielone wdzianko.

Przyznam, że i ja odczułam pewną ulgę na widok płaszczy. Ulga ta nie trwała jednak długo, gdyż pies -  nie wiadomo, czy ogłuszony przez grzmoty, czy upojony zapachem konwalii - rzucił się na nasze płaszcze i je zeżarł. Mama biegała za nim przez chwilę, krzycząc histerycznie i próbując wyrwać psu zdobycz z pyska, ale nie na wiele się to zdało. Pies zniszczył nasze płaszcze z widoczną satysfakcją. A deszcz rozpadał się na dobre.

Biegliśmy do domu wśród grzmotów, w strugach ulewnego deszczu, rozchlapując wyrastające nam pod nogami kałuże.

Gdy dotarliśmy do domu i stanęliśmy w końcu na suchym korytarzu, patrząc na swoje przemoknięte ubrania, posklejane włosy, obłocone buty, wybuchnęliśmy głośnym śmiechem.

- Wycieczkę uznaję za udaną! – zaśmiała się mama, ściągając z nas wszystkich mokre bluzki.

Zaraz też zrobiła nam ciepłą herbatę słodzoną pierwszym tegorocznym, rzepakowym miodem. Tata pokazywał zrobione zdjęcia, pękając z dumy, bo były naprawdę udane. Podziwialiśmy je wszyscy, a za oknem szalała wiosenna burza i straszyła małe łabędzie.

 

 

Rafał Kwarciany

kl. IV

   Najpiękniejsze pomieszczenie w domu

(opis miejsca)

 

    Najpiękniejszym miejscem w naszym domu jest mój pokój. Znajduje się on na poddaszu.  Służy mi do nauki, zabawy i odpoczynku.

   Mój azyl jest bardzo duży. Rodzice mówią, że ma 20 m². Aby się do niego dostać , należy pójść schodami znajdującymi się w kuchni do góry i wejść drzwiami, które są po prawej stronie. Na wprost od wejścia postawione jest biurko. Stoi na nim moja magiczna lampa - lawa, która daje czerwone światło, zdjęcia klasowe oraz książki. Po lewej stronie biurka stoi  się szafa z ubraniami, a po prawej moje łóżko. Spędzam na nim sporo czasu,  np.  kiedy rozmyślam o niebieskich migdałach i gram na telefonie. Obok niego jest okno, przez które mam wspaniałe widoki na ogrody.

     W moim pokoju znajduje się spora wnęka, w której ma swoje miejsce  szafka na książki i rower treningowy. Chętnie z niego korzystam,  kiedy na dworze jest deszcz i plucha. Wszystkie meble mam z jednego zestawu. Są drewniane i mają niebieskie dodatki, dzięki czemu wyglądają  bardzo ładnie. Ściany pomalowane są na żółto i niebiesko, a skos jest biały,  tato domalował dwa pasy w barwach ścian. W związku z tym, iż jest to poddasze, znajdują się w nim dwa drewniane filary, które dekorujemy kolorowymi światełkami podczas świąt Bożego Narodzenia. Podłoga również jest drewniana. Wszystko razem tworzy bardzo ciekawy i nowoczesny efekt.

    Mój pokój jest bardzo przytulny. Spędzam w nim bardzo dużo czasu i nie zamieniłbym go na żaden inny. To był bardzo dobry pomysł rodziców, by ze strychu urządzić takie magiczne miejsce. Jestem im za to wdzięczny.

  

 

 Artykuł prasowy – „Latarnik”

 

„Jestem jak statek, który jeśli nie wejdzie do portu to zatonie…”

POLAK W ŚWIECIE

 

Skawiński-Polak za granicą

Józef Skawiński to siedemdziesięcio-

letni Polak, który objął

 posadę latarnika w Aspinwall,

niedaleko Panamy. Mężczyzna musiał

opuścić kraj po upadku powstania

listopadowego.

 

Poszukiwacz

We wcześniejszych  latach Józef Skawiński

był kopaczem złota w odległej Australii.

Po pobycie w Oceanii Skawiński przeniósł

się do Afryki, tym razem w poszukiwaniu

diamentów.

 

 

Podróże                                                          Amazonia

Pan Skawiński nie został w Afryce,                            Józef Skawiński

dalej ruszył do Indii Wschodnich i tam                    próbował swoich sił w handlu.

był strzelcem rządowym. Opracował                        Chciał handlować z dzikimi plemionami,

w kopalni, był                                                                        jednak z marnym skutkiem. 

także farmerem i to w słonecznej                              Po nieudanym biznesie mężczyzna był

Kalifornii.                                                                  zmuszony tułać się po amazońskich

                                                                                   lasach.

 

Nowe umiejętności

 

Można rzec, że Skawiński był człowiekiem            

o wielu talentach. Po tułaczce  w Amazonii             

mężczyzna założył swój warsztat kowalski i           

to w Helenie! Po kolejnym nieudanym                    

biznesie Skawiński został ujęty przez Indian

w Górach Skalistych.

 

Małgorzata Wendt